
Na fot. Marguerite Świrczewska
Duma biało-czerwonej peonii
Autor: Marguerite Swirczewska, Lip 11, 2020, #Tradycja
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Anię – córeczkę Ewy, której moja wujeczna siostra nie mogła się doczekać przez wiele lat – dziewczynka była jeszcze niespełna dwunastoletnim dzieckiem. Jej typowo polska uroda – czerwone usteczka, oczy koloru błękitu kaszmirskiego, włosy niby złota sandomierska pszenica – w Waszyngtonie, w stolicy wielkich Stanów Zjednoczonych Północnej Ameryki, była ewenementem. Ania znała polski, ale łatwiej się nam rozmawiało po angielsku. Zadała mi od razu mnóstwo pytań, na które w większości sama sobie odpowiadała, nie czekając na moją reakcję. Niektóre uderzały wnikliwością, tak jak to, które szczególnie zwróciło moją uwagę.
– Ciociu, a dlaczego mam być dumna z tego, że jestem Polką, skoro jestem Amerykanką?
I tu zaczęły się „schody”, jak powiedział niegdyś słynny Wieniawa do swego adiutanta, kapitana Bużkiewicza, mojego dziadka po kądzieli. Takie schody, które dla kompanów generała urastały do miana symbolu największych trudności po… całonocnym balowaniu, dla mnie zaś wymagały karkołomnego cofnięcia się w głąb siebie, do uczuć, które choć zdawały się oczywiste, leżały w mojej świadomości niby rodowy klejnot przodków, w bezpiecznej szkatule, z której wyjmowałam go na szczególne okazje, albo tylko o nim myślałam, że przecież jest.
Spojrzałam uważnie na Anię, jej dziecinna buzia tym razem była nadzwyczaj poważna i zamyślona. Najwyraźniej było to pytanie, na które nie potrafiła sobie sama odpowiedzieć.
– Aniu – zaczęłam i… zatrzymałam się, bo temat wydawał mi się za ważny, żeby skwitować go żartobliwym banałem. – A skąd ci się raptem wzięło takie pytanie?
Grałam na zwłokę, aby nie zapadła pomiędzy nami krępująca cisza.
-Jak to skąd? To ty nic nie rozumiesz? – Mówiła tak szybko, jakby chciała przyśpieszyć mój proces myślenia. – Tata, jak tylko wraca do domu, to robi mi te swoje pogadanki i muszę wysłuchiwać o jego wspanialej rodzinie i o Polsce, i o Lwowie, i o drzewie… ge-ne-a-logicznym przodków. Że mam być dumna, bo jestem z wielkiego rodu…
Dziecko otworzyło swoje serce i teraz nie dawało mi dojść do słowa:
– A ja przecież jestem Amerykanką, urodziłam się tutaj, uczę się tutaj, Polski nie znam, wszystkie dzieci są Amerykanami i są z tego bardzo dumne, bo to najwspanialszy kraj na świecie. Tu nie ma wielkich rodzin ani jakichś tam tytułów. Moj świat to Ameryka – mówiła mała Ania o długich blond włosach i oczach, które zwiastowały pospołu ciekawość świata, Polski i niepospolitą inteligencję.
Przyznać muszę szczerze, że byłam w kłopocie. Jak tu wytłumaczyć ślicznej, kochanej Ani, że duma amerykańska to nie to samo, co polska duma, że to jakby inny świat, etc. I czy mam w ogóle prawo ingerowania w jej świadomość? Wprawdzie jestem pedagogiem, ale czy – mimo to – mam prawo moralne do wygłaszania dziecku bez zgody jego rodziców kolejnej pogadanki obfitującej w nauki moralne?
W dodatku czułam, że Ania podejmuje ten temat po raz pierwszy i że obdarzyła mnie wielkim zaufaniem. To była wspaniała okazja, aby o polskiej dumie dać jej mały wykład, ale aby to zrobic, musiałam użyć tak zwanej metody pośredniej.
Wobec tego przytuliłam ją do siebie i zaczęłam opowiadać trochę przeze mnie zmienioną historię Małego Księcia. Byłam jak muzyk improwizujący na temat znanego utworu, który – utrzymując nastrój – wzbogaca go swoją wrażliwością.
Zmieniałam tekst “Małego Księcia” mojego kochanego Saint-Exupery’ego wedle fantazji w celu pokazania Ani na tym przykładzie polskiej dumy, czy honoru, jak kto woli. Przerobiłam opowiadanie o róży na opowiadanie o peoniach, bo jest to mój ulubiony kwiat i dało mi to możliwość pokazania nie jednej, a trzech różnych kobiecych osobowości:
– próżnej i egoistycznej o cechach narcystycznych – peonia czerwona,
– zdolnej do kompromisów – peonia biała,
– i wreszcie osobowości niezależnej, myślącej o innych, biorącej odpowiedzialność za własne decyzje, niezważającej na niebezpieczeństwa, nawet utraty własnego życia, jak peonia biało-czerwona.
Przeczucie mówiło mi, że Ania zrozumie moje opowiadanie.
– Wyobraź sobie – zaczęłam – że pilotowałam samolot i awaria silnika zmusiła mnie do lądowania na Saharze… I co ja widzę?
– To ty, ciociu, byłaś na Saharze? – Przerwała dziewczynka, zanim nabrałam rozpędu…
– Nie moje dziecko – odpowiadam spokojnie – znam ją tylko z opowieści. Ale pozwól mi kontynuować. O.K?
– Widzę… – ciągnę wątek i staram się wyobrazić, jak to jest na takiej pustyni – widzę trzy peonie brnące do połowy łodyżek w piasku. Przypominają trzy nastolatki na długich, zgrabnych, ale jeszcze chudych nóżkach, idące przez pustynie. Jedna z nich jest czerwona, cała sobą zachwycona i ze swej piękności bardzo dumna. Jest silna i nie zwraca uwagi na towarzystwo, dobrze wie, że jest piękna i nikt nie może oprzeć się jej urodzie.
Czy istnieje chociaż jeden mężczyzna na świecie godzien tego, aby zwróciła nań uwagę? Z całej jej postawy bije duma i pewność siebie. Myśli tylko o tym, jak się z tej strasznej i nudnej pustyni wydostać i w ogóle nie zwraca uwagi na koleżanki niedoli. Jednak piękna kobieta na pustyni to nie to samo, co piękna kobieta w salonie otoczona gronem wielbicieli spełniających jej kaprysy.
Ania wtrąca:
– To jest ta duma, o której mówi tata, tak?
– Niekoniecznie, ale Aniu, wysłuchaj mojej opowieści do końca – dodaję cierpliwie. – Dobrze?
– Tak! Tak!
– Druga peonia jest biała, płatki ma bardzo delikatne i ślicznie rozwinięte. Złote pręciki w samym środku jej kwiecistego serca wydzielają piękny zapach. Jest przy tym bardzo skromna, widać, że nie zdaje sobie sprawy ze swojej urody i trochę ją drażni pewność siebie peonii czerwonej. Idzie, dotrzymując kroku pozostałym, no bo cóż można innego robić na pustyni, nawet jeżeli jest się w towarzystwie dwu innych kwiatów?
Trzecia peonia jest czerwono–biała albo biało-czerwona, zależy jak na nią spojrzeć, tak naprawdę nie można powiedzieć, żeby była specjalnie ładna albo interesująca, jej suknia z płatków jest w nieładzie, płatki czerwone pomieszane z białymi i to nie wygląda pociągająco, ale – obserwując jej zachowanie i sposób, w jaki kroczyła – czuło się, że jest prawdziwie silna i dumna. W jej twarzy widać było namysł, a w spojrzeniach, jakimi ogarniała swoje towarzyszki, troskę. A nad czym tak rozmyśla nasza biało-czerwona peonia? Jak myślisz, Aniu?
– Nie wiem, ciociu, powiedz.
– Sama to zrozumiesz za chwilę… Tak więc trzy przyjaciółki szły przez pustynię. Na Saharze słońca jest aż za dużo. Peonie lubią słońce, ale nie aż tyle i do tego nie ma wody!
Czerwona peonia w ogóle nie przejmowała się sytuacją, szła i śpiewała: “jestem najpiękniejsza na świecie i na pewno ktoś się nade mną zlituje!”.
Biała peonia patrzyła, czy gdzieś nie ma odrobiny wody, zaczynało ją dręczyć pragnienie. Jak wiesz, peonie potrzebują mnóstwo wody, a na Saharze wody nie ma!
Peonia o czerwono-białych, przeplatanych płatkach, nie przestawała myśleć o tym, co stanie się z nią i jej przyjaciółkami. Dobrze wiedziała, że trzy dni bezwodnej diety mogą pozbawić je życia. Zamartwiała się, że ona i jej towarzyszki będą musiały pożegnać się z tym światem.
W momencie, jak to sobie pomyślała, pojawiła się nagle karawana. Na jednym z wielbłądów siedział wspaniały dżentelmen, spojrzał na peonie i grzecznie zapytał, co tu robią.
Pierwsza zabrała głos peonia czerwona:
– Jestem tutaj, ponieważ głupi pilot nie przygotował samolotu do bezpiecznego lotu.
Biała powiedziała:
– Miałyśmy szczęście znaleźć kogoś, kto zechciał nas zabrać do Brazylii, ale silnik mu się zepsuł i musiałyśmy lądować na Saharze! Sądzę, że jest bardzo nieszczęśliwy z tego powodu.
Kiedy przyszła kolej na trzecią peonię, ta powiedziała:
-Dobrze pan wie, że w życiu jest mnóstwo sytuacji, kiedy chce się zrobić dobrze, pomagając innym, ale to nie zawsze się udaje, nasz pilot miał dobre serce, zabrał nas w tę podróż, a wypadek sprawił, że nie mógł dotrzymać obietnicy. A teraz, gdy zna pan naszą historię, czy mógłby pan nam pomóc?
Mężczyzna patrzył przez chwilę na przyjaciółki, a potem rzekł:
– Chciałbym pomóc wam wszystkim, ale mogę zabrać tylko jedną z was.
Czerwona peonia wykrzyknęła natychmiast: – Niech pan zabierze mnie. Mnie!
Mężczyzna pomyślał sobie: niezła laska, choć chyba nie najmądrzejsza, wezmę ją.
– O.K. Czerwony kwiecie, zabieram cię – zdecydował i w tej samej sekundzie była już na wielbłądzie gotowa do drogi, nie oglądając się za siebie, aby pożegnać się z przyjaciółkami
Za chwilę w kadrze pustynnych wydm brnęły przez piasek tylko dwie: biała i biało-czerwona. Idą, idą przez pustynię, słońce jest wysoko i po trzech dniach biała peonia zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że jak nie wypije szybko wody, to umrze. Czerwono-biała zastanawia się, jak uratować przyjaciółkę i siebie: „nie mam mapy i nie wiem, w którym kierunku iść, aby znaleźć oazę”. Nie traci jednak nadziei i rzeczywiście wkrótce potem druga karawana przechodzi tuż obok. Było w niej tym razem naprawdę dużo wielbłądów i… mężczyzn.
Widząc dziewczęta, szejk zatrzymał karawanę i spytał:
– Czy nie chciałybyście się napić?
Odpowiedź otrzymał natychmiast:
– Oczywiście, chętnie się napijemy – krzyknęły razem kwiaty.
– No to fajnie, dam wam wody pod warunkiem, że za każdą wypitą szklankę oddacie mi po jednym płatku.
Biała peonia szybciutko się zdecydowała, bo pomyślała: mam tysiące płatków i jeżeli dam jeden, nic złego się nie stanie, a będę uratowana:
– Zgadzam się – odpowiedziała uszczęśliwiona.
Wypiła pierwszą szklankę i w zamian oddała pierwszy płatek, ale nie ugasiła pragnienia, poprosiła więc o jeszcze jedną, ale i ta nie wystarczyła… Kiedy napiła się do syta, była szczęśliwa. Wiedziała, że jest uratowana i była gotowa do dalszej drogi.
Czerwono-biała bacznie obserwowała, co się dzieje, a potem powiedziała:
– Proszę o dwie szklanki wody.
Szejk wyglądał na zawiedzionego:
– Tylko dwie?
– Tak, w tym momencie to mi wystarczy.
Oddając dwa płatki, wytłumaczyła mężczyźnie swoją decyzję.
– Robię to, co mi się nie podoba, nie mam wyboru, ale będąc w lepszej kondycji, potrafię – mam nadzieję – uratować siebie i moja towarzyszkę.
Karawana oddaliła się, a peonie maszerowały dalej.
Biała stała się małomówna, a czerwono-biała była w świetnej kondycji, chociaż daleko jej było do dumy z samej siebie, bo jej przyjaciółka nie była już tą samą śliczną białą peonią, która wylądowała na pustyni. Zamiast pięknej puszystej białej sukni miała na sobie tylko kilka płatków. Poza tym ona sama czuła zmęczenie. Martwiło ją w dodatku, że nie znalazła do tej pory żadnego ratunku. Widziała dwie możliwości: zginą, jeżeli jakiś cud się nie wydarzy, bo nawet jeśli jeszcze napotkają karawanę, to i tak biała peonia nie ma już płatków, by zapłacić nimi za wodę, a ona sama – czerwono-biała – nie odda już ani jednego komuś, kogo nie kocha, nawet jeżeli miałaby umrzeć. Powoli uświadamiała sobie nadchodzącą śmierć. Pyta więc białej:
– Czy nie chciałabyś, abym cię objęła? Łatwiej będzie nam odejść z tego świata.
Rozejrzała się wokół siebie po raz ostatni i…
I stał się cud.
Zobaczyła kilka metrów przed nimi oazę.
Obie, tak szybko, jak tylko mogły, pobiegły w jej stronę, choć czerwono-biała peonia pomyślała, że woda w niej zaledwie przypomina polskie jeziora, o wiele rozleglejsze i piękniejsze.
Biała swoim zwyczajem piła i piła, ale jej wygląd się nie zmieniał, była to marna resztka peonii. Czerwono-biała robiła to samo, ale o dziwo, jej płatki zaczynają na nowo się rozwijać i staje się taka sama, jak przed tą przygodą. A wszystko dlatego, Aniu, że była to polska peonia.
Skończyłam tę moją improwizowaną fantazję na temat Małego Księcia i przez moment myślałam, że dziewczynka zasnęła ukołysana opowieścią.
Ale Ania wykrzyknęła:
– Ciociu, Ciociu, już wiem!
Spojrzałam na nią z zaciekawieniem, prawdę mówiąc, nie bardzo wierzyłam, żeby naprawdę zrozumiała moją literacką układankę.
– Ciociu, na pustyni każdy jest sam, tak? Użyłaś tej przenośni, aby uświadomić mi, że życie jest jak tamta pustynia?
Zadziwiła mnie ogromnie. Jeszcze dziecko, a tak logicznie myśli. Ja w jej wieku nie byłam tak intelektualnie rozwinięta…
A moja kuzyneczka ciągnie dalej:
– I każdy ponosi odpowiedzialność za swoje decyzje, dobre czy złe. Tak?
– Uhm… – wymknęło mi się, bo moje opowiadanie i przeróbka “Małego Księcia” niezupełnie osiągnęło zamierzony cel. Ja chciałam o polskiej dumie, a tu masz, wdajemy się w filozofię życia. I co tu zrobić z taką mądralką?
Zaczynam trochę niepewnie:
– Aniu, a z tą dumą amerykańską czy polską, to jest, kiedy…
Nie skończyłam, co miałam powiedzieć, bo Ania wykrzyknęła:
– Czy uważasz mnie za małe dziecko?!
Ale skądże, pomyślałam i w duchu zaczęłam się śmiać, no bo jak mogłabym myśleć o prawie dwunastoletniej panience jak o dziecku?
Ania kontynuowała swój wywód:
– Biała peonia to przykład amerykańskiej dumy! – Krzyczała coraz głośniej, jakby chciała sobie dodać odwagi.
– Coś takiego – mówię – a to dlaczego?
– Bo Amerykanie maja rozsądną dumę!!!
O tego było już dla mnie za wiele.
– Tego jeszcze nigdy nie słyszałam i do głowy by mi to nie przyszło. Rozsądną dumę, mówisz?
Zamyśliłam się. Czy duma może być rozsądna? Wobec tego, na razie dyplomatycznie, stwierdzam:
– Być może masz rację, ale ja takiej nie znam.
– No pewnie!! – Wrzeszczy Ania, jakbym jej zrobiła coś złego. – Bo ty znasz tylko dumę bezkompromisową, nie zważającą na bezpieczeństwo własne ani na własny interes, taką, co niczego nie rozważa, tylko jest gotowa iść do boju w obronie przyjaciela lub sprawiedliwości!!
Nie znalazłam w sobie dość siły, aby choć malutkie, nieśmiałe “Uhm” wydostało się z mojego ściśniętego nagle gardła. Przytuliłam mocniej do siebie kuzyneczkę, żeby nie dostrzegła dwu wielkich łez, które wytoczyły się nagle spod moich powiek.
Copyright by Marguerite Świrczewska 2020
Copyright by “Tradycja” 2020