/> Niebo-piekło (z fragm. powieści “Ujrzanów” – według notatek pewnego dziecka) – Tradycja – The Tradition
Go to ...

Tradycja - The Tradition

Pismo - Forum światopoglądowe

Wiliam Blake, Anioł i diabeł walczą o duszę dziecka

Niebo-piekło (z fragm. powieści “Ujrzanów” – według notatek pewnego dziecka)


terpilowskiMama mówiła:
– Diabeł gmatwa los ludzi, aby się nie znudzili szczęściem, to fałszywy adwokat, który powiada, że wszystkim należy się tyle samo, kobieta jest taka jak mężczyzna, a każdy powinien robić to, na co ma ochotę.
– Już wiem! I jak dziecko się rodzi, to diabeł zatruwa jego umysł odrobiną piekielnego dziegciu – krzyczę. – I ono musi być złe.
– Eee! Diabeł chyba powoduje większe nieszczęścia. W każdym razie, ponieważ czyni zło, to jest w czym wybierać. A od takiego wyboru zależy, kim człowiek będzie. Twój dziadek pisał: „Albo wzniesie się ponad horyzont życia, aby szukać źródła mocy, albo popełznie w błocie, wierząc, że żyje się raz. Będzie dla ludzkości szansą, albo jej tragicznym fatum. Może uwiecznić swe imię szlachetnym czynem, powieść innych ludzi ku światłu. Ale może także przebyć przeznaczoną sobie przestrzeń jak plażę zalewaną przyborem wód, nie odcisnąwszy na niej śladów stóp i pozostawić swe zadanie nierozpoczęte do spełnienia następcom. Będzie panem czynu lub niewolnikiem pustki. A nikt za niego nie wybierze między dobrem a złem”. A ty, kim chcesz być?
– Chcę wiedzieć wszystko i być panem czynu!

Diabeł
pojawił się zaraz potem, jak chłopiec doszedł do wniosku, że jest sam dla siebie najważniejszą istotą na świecie.
Wczesny, letni świt bez przekonania dotknął twarzy śpiącego dziecka promieniem wschodzącego słońca. Chłopiec obudził się, wyciągnął nogi spod wielkiej i grubej, wełnianej buńdy ułożonej na ławie i chciał właśnie usiąść, kiedy nagle drzwi do sieni otwarły się na oścież, jakby je ktoś gwałtownie pchnął do środka. Nikt jednak nie wszedł, a z ciemnej sieni wionęło lodowate zimno. Chłopiec podciąga buńdę pod same oczy, patrzy w ciemny kąt sieni. Czernieje tam jakiś kosmaty kształt i jarzą się gorejące ślepia. Zaleciało smrodem z dna starej beczki i dziecko zrozumiało, z kim ma do czynienia. Diabeł nie przybierał wyraźnego kształtu, ale istniał nawet, gdy chłopiec zamknął oczy.
„Straszne! Co innego chcieć być najważniejszym na świecie, a co innego obcować z kusicielem.”
– Wstań – chrypi Diabeł. – Pójdziemy na strych.
– Dzieciom tam nie wolno! – Oznajmia chłopiec.
– I co z tego? – Perswaduje Diabeł. – Rodzice śpią, Stryjózek w polu, a Ciociadzia i stryjenka obrządzają krowy. Nikt się nie dowie.
– Nie wolno!
– Ale można – kusi Diabeł. – Zobaczmy, co tam jest!
– A co może być?
– Skarby!
– Jakie?
– Przecież sam chcesz je poznać, prawda?
– Tak.
– Więc wstań i wejdź na schody, to wyjątkowa okazja, bo ktoś zapomniał zamknąć klapę. Szybko!
– A nic mi nie zrobisz, Diable?
– No wiesz! Ja…?!
Diabeł na chwilę aż zgęstniał z urazy, przybierając postać fircyka: surducik, trójgraniasty kapelusz. Jedna noga obuta w pantofel, a druga zakończona kopytem. Rogi sterczą mu na czole jak u capa, a długi ogon zakończony pędzlem włosia tłucze niespokojnie uklepaną ziemię sieni. „Aha! Boi się święconej wody.” Diabeł zachłysnął się śliną, a potem mówi dalej:
– Ja? Twój najlepszy przyjaciel?! Na wszystko ci pozwalam, nie tak jak rodzice. Jestem z tobą, odkąd ujrzałeś świat i zrozumiałeś siebie. To moja zasługa, że jesteś zdolniejszy od innych dzieci.
– Nie twoja, tylko Panaboga.
– Cicho! – Diabeł rozejrzał się wokół pośpiesznie. – Nie wymawiaj tego imienia nadaremno i najlepiej w ogóle o nim zapomnij… A co pomyślałeś po przebudzeniu?
– Że jestem najważniejszy.
– Widzisz? To podarunek ode mnie. Możesz broić bez wyrzutów sumienia. Wstawaj, a zobaczysz skarby, o jakich nie śniłeś.
– Dobrze – odpowiada chłopiec i wyciąga nogi spod buńdy, ale w tej samej chwili słyszy nad sobą inny głos, który okazuje się głosem Mamy.
– A dokąd to się wybierasz?
Cała rodzina spała gościnnie u Stryjózka w jadalni: Tata, Babciamaria – matka Mamy oraz siostra Zośka. Mama wstała po cichu i teraz zgadywała: Śpi? Czy nie śpi? Bo nie chciała go budzić.
– Do Diabła – odpowiada chłopiec.
– Jak ty się odzywasz? – Pyta Mama. – Chcesz, żeby mi serce pękło?
Do kuchni weszła Babciawiktoria, matka Taty.
– Komu tak ciepło? – Spytała i zamknęła drzwi.
Z sieni doleciał jeszcze głośny syk.
Chłopiec opowiedział kobietom o spotkaniu.
– Śniło ci się – mówi Mama i gładzi go po włosach. – Jesteś tak samo wrażliwy jak był mój tata.
Babciawiktoria lepiej zna życie.
– Miastowi nie wierzą w Diabła – stwierdza. – Bo tyle tam się dzieje, że go nie widać. Ale w Ujrzanowie w kółko tylko siejemy i zbieramy, wielu widziało go na własne oczy. A klapę na strych zostawiłam otwartą, żeby bielizna szybciej schła.
– A jeśli Diabeł wlezie do Domu? – Pyta chłopiec.
Babciawiktoria tylko macha ręką: Gdzieżby tam!
Diabłu nie pozwoli wejść do Domu metalowy Pan Jezus przybity gwoździkami za ręce i nogi do drewnianego krzyża nad drzwiami oraz cynowa kropielniczka ze święconą wodą, której czart boi się najbardziej. Jest tam jeszcze mała miseczka z solą, zawieszona tak jak kropielniczka na framudze drzwi. Sól musi być pod ręką, jakby trzeba było walczyć z Diabłem. Jeżeli posypać mu nią na ogon, to słabnie. W ten sam sposób można złapać zająca, mknącego rżyskiem w zygzakach.
Oknami Diabeł nie wlezie, bo nikt ich nie otwiera, a jeśli już, to najpierw zamyka się drzwi, żeby nie było przeciągu, na którym mógłby wlecieć nad mchem i nieśmiertelnikami między szybami. Babciawiktoria wiesza przy okapie kuchni warkocze bielutkiego czosnku i łańcuchy suszonych prawdziwków, których boją się również wampiry i zmory, żeby Diabeł nie wszedł kominem. Gdyby jakimś czartowskim sposobem Zło zdołało jednak znaleźć drogę do środka Domu, to tam zniszczy je modlitwa mówiona na głos przez obie babcie rano i przed zaśnięciem, kończąca się słowami: „i zbaw nas od wszelkiego złego amen” oraz litanie do Zdrowaś-Matko-Łaskiś-Pełna, które chronią głównie od morowego powietrza, wroga i ognia, a także od wszystkiego, czego chrześcijanie nie lubią.

***
W sprawie strychu zawarłem z Diabłem ugodę. Diabeł powiedział mi, że są tam: kółka – kołowrotki, stary bagnet, dwa topory, resztki drewnianej sochy, powyginana, ale cenna blacha, wyblakłe tkaniny, nowa przędza, kufry z Bóg-wie-czym, a zimą – wiklinowe kosze z kolorowymi jabłkami. W zamian przyrzekłem Diabłu, że przy okazji spenetruję tyle zakazanych pomieszczeń, ile tylko będzie.
Nigdy już Diabła więcej nie ujrzałem, ale w ciemności wyczuwam jego obecność. Diabeł zaś, ośmielony niestety, czasem szepcze mi do ucha dziwne pomysły oraz niegodziwe i wszeteczne myśli.

Myśli moje zna także Anioł Stróż, który mówi głosem Mamy, więc często wstyd mi przed nim moich postępków. To, co mówi Anioł, jest kochane, ale Diabeł chyba jest mądrzejszy, bo bardziej potrafi wytłumaczyć – tak jak to robi Tata – że ma rację. Nie zawsze słucham się Anioła. Często postępuję tak, jak mi podpowiada Diabeł – który ma bardzo podobny głos do Taty – i nie czuję, żebym robił źle. Zresztą Tata mówi, że z rozróżnieniem tego, co dobre, a co złe, jest jak z zabawą w papierowe Niebo-piekło. Tylko ten, kto porusza zabawką, wie, na co wyjdzie.

Diabeł jest potrzebny, bo kto by palcem ruszył, kiedy się mówi, żeby kogoś – na przykład Kawienkowskich albo hitlerowców – diabli wzięli?
– Miałby dobrze w chlebowniku – szepnąłem kiedy Babciawiktoria, przystępując do pieczenia chleba w czarnych blaszanych foremkach, wyłożonych liśćmi wiśni, żegnała znakiem krzyża gorące wnętrze chlebowego pieca.
– O tak! Mógłby wejść do duszy tych, którzy jedzą chleb – mówi Babciawiktoria. – Kiedy ci kromka upadnie na ziemię, to podnieś ją i przeżegnaj, z szacunku dla pracy, a także, aby go wypędzić, gdyby tam siedział.
Po tak długiej przemowie babcia zatyka sobie usta dłonią i do końca dnia ich nie otworzy.
Chleb Babciwiktorii jest bezpieczny i smaczny: brązowo-czarny, wyrośnięty równomiernie jak ciasto wielkanocne, ale bardziej spoisty; daje się kroić w kromki cienkie jak paznokieć.
– Widać przez nie Warszawę – mówi Mama.
– Ojejku! – Krzyczy Zośka. – Ależ to piękne miasto! Widzę Zamek Królewski i kolumnę Zygmunta!
– Nic nie widzę! Mamo! – Wołam – Ja się tak nie bawię!
– Widocznie masz za grubą kromkę – pociesza mnie Mama. – Ale nie martw się. Kiedy skończy się wojna, pojedziemy do Warszawy. Zamieszkamy na Sosnowej w dawnym mieszkaniu Kantemirowiczów. Będziemy spacerować Marszałkowską, oglądać wystawy, a potem pójdziemy na lody do kawiarni True Madame, pod kasztanami w Łazienkach.

***
Po śniadaniu zaczęło padać, więc natychmiast wypadłem na podwórze biegać po deszczu. Wkrótce wyglądałem jak kura wyciągnięta z cebrzyka z wodą. Mama załamuje ręce.
– Zapalenie płuc murowane! – Krzyczy.
– Nie ma co się martwić na zapas i załamywać rąk – twierdzi Babciamaria. – Za karę wypije gorącej wody z malinowym sokiem i poleży przez resztę dnia na ławie.
– Potrzebuję dużo tego lekarstwa – mówię, bo bardzo lubię owocowe soki. – Nie chcę, żeby mi się płuca zapaliły.
– Dostaniesz, ale pamiętaj, że rycyna też jest pod ręką.
To obrzydliwe lekarstwo, które mdli i przeczyszcza, nie jest potrzebne. Wygrzałem się pod buńdą, a kiedy wszyscy sobie poszli, zwiedzam jadalnię oraz komorę.

Z kuchni zwykłe, białe drzwi wiodą do pokoju, gdzie są stół i kredensy, a dalej mieści się komora, prawie ciemna, bo oświetlona tylko małym okienkiem zasłoniętym w dodatku od zewnątrz krzakiem bzu w ogródku. W komorze, na ścianach wiszą gładkie, ciemne, ale kolorowe makatki oraz obrazy Jezusa Chrystusa wskazującego obiema dłońmi na otwarte serce, z którego tryskają promienie miłości. Pod nimi stoją wielkie drewniane łóżka z piętrzącymi się równymi stosami pierzyn i poduszek nakrytych samodziałowymi narzutami. Jest tam także ołtarzyk Matki Boskiej Częstochowskiej, przy którym przez cały czas pali się maleńka naftowa lampka. Na ladzie ołtarzyka leżą różańce, książeczki do nabożeństwa, Ewangelia i szklane kule – pamiątki z Jasnej Góry obronionej przez pana Kmicica, który służył dobrej sprawie jako Babinicz. Dalej już nic nie ma, skończył się Dom z tej strony. Ale w ołtarzyku jest jeszcze szuflada… Pociągam za mosiężny uchwyt: Aha! W szufladzie ołtarzyka – zawinięta w żółty ceratowy papier, obsypana zasuszonymi płatkami kwiatów – leży jakaś gruba książka!
Szybko, póki nikt nie widzi! Oojojoj! Trochę się ten papier naddarł, ale… można przyklepać… Tak, to księga oprawiona w skórę ze złoconymi krawędziami. Na przedniej okładce widnieje, wytłoczony kanciastymi choć pięknymi literami, napis: Das Bible. Co to znaczy? Ciężko się otwiera, nikt dawno nie czytał tej książki. No masz! Jakieś inne słowa, nie rozumiem, takie same kanciaste litery jak w tytule. Bible? Biblia? Może to święte pismo, które Bóg dał Babciwiktorii jak Mojżeszowi kamienne tablice? Zaraz porazi mnie piorun! Schować, nikt nie zauważy, a Panbóg wybaczy. Nikomu ani słowa. Ale od kogo dowiem się prawdy?

Babciawiktoria najpierw się rozgniewała:
– A dlaczego to tak pan Ciekawski wszędzie myszkuje?! Jak coś jest schowane to widać po to, aby nie zaglądać! (Jak to? Przecież odwrotnie!) Chory ma leżeć, a nie dokazywać.
Potem jednak Babciawiktoria mówi:
– To heretycka biblia. Dziadek twojego dziadka przeniósł się na Podlasie. Zabrał biblię, bo choć katolik, czytał z niej po niemiecku. Potem Sochowie nie umieli. Ale biblia, to biblia.
– Czy Babciawiktoria jest Niemką?
– Co ci przyszło do głowy? Z domu jestem Król.
– Bo podobno Niemcy prawie się nie odzywają, jak niemi. Babciawiktoria też mało mówi.
Babcia poprawia czarną chustkę na czarnych włosach, a jej ciemne oczy robią się jeszcze ciemniejsze.
– Nie umiem rozmawiać z dziećmi, co czytają książki, bo ja umiem tylko z książeczki do nabożeństwa. Niech pan Ciekawski wraca pod buńdę jak mu kazano. Kto to widział tak wszędzie nosa wtykać!

***
– Percepiuszku, już późno! – Mówi Babciamaria. – Odłóż książkę, zmów pacierz i idź spać!
Klękam przed metalowym Chrystusem, składam ręce i szepczę głośno:
– Ojcze nasz, któryś jest w niebie…
Chrystus patrzy na mnie umęczonym spojrzeniem, a ja nie pamiętam jakie są dalsze słowa modlitwy.
– Daj spokój! – Chrypi mi do ucha Diabeł – Po co obciążać pamięć. Jeżeli już musisz się modlić, to napisz sobie ściągę!
Tylko udawałem, że się modlę. Udawanie szybko mnie znużyło, zamknąłem oczy i zaraz straciłem poczucie samego siebie. Tata musiał mnie przenieść go na ławę. Podobno do rana leżałem na niej jak kamień. Kiedy tylko otworzyłem oczy zapisałem na ścianie pierwsze zdania codziennej modlitwy. A w zeszycie w niebieską kratkę prawie każdego wieczora piszę o tym, co wydaje mi się ważne.

***
Wszyscy poszli na spacer, ale ja za karę pozostałem sam w Mieszkaniu, bo podkradałem miód i rozbiłem dzbanek. Przywarłem nosem do szyby, patrząc jak odchodzą. Łzy same spływają mi po umorusanej twarzy, widzę śnieżne płatki wirujące na zewnątrz okna: ledwo widać przez nie zarysy drzew, szosę i pola, znika za nimi Mama i Tata trzymający za rękę Zośkę. Przestaję o nich myśleć, bo oto zza mego lewego ramienia wyziera czarna, kosmata morda uwieńczona rogami, a nad prawym pojawia się anielska twarz w świetlistej poświacie białych skrzydeł. Obydwa widziadła z napięciem przyglądają się śnieżycy. Płatki śniegu wznoszą się do góry, opadają, znów podrywają je silne podmuchy wiatru.
– Nikt nie policzy ile ich jest – mówi Anioł – Mierzą śnieg, leżący na ziemi. Dróżnicy muszą oczyszczać szosę, więc mówią brzydkie wyrazy, ale Stryjózek jest zadowolony, bo śnieg okrywa oziminy przed mrozem. Najwięcej kłopotu mają konie – śnieg prószy im w uszy, a one nie mają ich czym zasłonić. Potrząsają nimi, ale to na nic.
– E tam! – warczy z lewej Diabeł – Na ziemi żyją miliardy ludzi. Nikt nie rachował umarlaków i tych, którzy jeszcze nie żyją. Czyż ludzie i śnieżne gwiazdki mają jakieś przeznaczenie? Gwiazdki spadają i topnieją, a ludzie umierają.. i nic. Ważny jest tylko cały śnieg i wszyscy razem. Więc nie ma się co przejmować
– Tylko Bóg zna przeznaczenie wszystkiego – szepcze mi do ucha delikatny głos z prawej strony.
– Nic nie jest przeznaczone – mówi głos z lewej. – Każdy może robić co chce! Wszystko jest skutkiem przypadku.
Złażę z parapetu, rozglądam się po pokoju i ziewam. Na stole leżą kartki papieru oraz kredki. Składam kwadratową kartkę papieru, zaginając równo każdy z jej rogów do środka. Odwracam, złożoną kartkę na drugą stronę i ponownie zaginam jej rogi. Potem maluję czerwoną kredką pierwsze cztery zagięte rogi, jeszcze raz składam, wtykam w nie palce i poruszam nimi zabawką. W zależności od ruchów moich palców pojawia się biała lub czerwona powierzchnia: Niebo-piekło. Tak się nazywa ta zabawka: Niebo jest białe, a Piekło czerwone.

Odłożyłem ją, wszedłem w ubraniu pod kołdrę i schowałem się pod nią z głową. Dziwne! Kołdra od spodu jest zimniejsza niż z wierzchu. Trzeba najpierw nachuchać ciepłego, a kiedy nie ma już czym oddychać robi się szczelinę między prześcieradłem a brzegiem kołdry i oddycha zimnym, świeżym powietrzem. Kiedy patrzyłem przez okno byłem sam na sam ze śnieżycą. Składałem i rozkładałem Niebo-piekło w pustym mieszkaniu. Teraz nie muszę nawet zamykać oczu, żeby czuć, że w ciemności istnieję tylko ja. Znowu łzy napływają mi do oczu a gardło się ściska. Jednak nigdzie tak dobrze nie robi się czarów jak w samotności. Chociaż robienie czarów jest zabronione, grzech to śmiertelny. Schowany pod kołdrą, oddycham szybko i powtarzam raz po raz zakazane zaklęcie: ,,Chcę, żeby było znowu ciepło, niech będzie już wiosna. Chcę żeby…”
Kiedy wyjrzałem spod kołdry zima już stopniała.
– Chyba ci się śniło to, co widziałeś w zeszłym roku, którego nie pamiętasz – mówi Mama.
– Niemożliwe – odpowiadam. – Przecież zrobiłem Niebo-piekło. Oo! Leży jeszcze na stole.
– Nie znasz ani dnia, ani godziny – stwierdza Babciamaria i patrzy na mnie dziwnym wzrokiem, który nie przestaje być dobry.

O autorze: Jerzy Terpiłowski

Polski pisarz, eseista, dramaturg, tłumacz. Laureat Nagrody Ministra Kultury (2004) oraz Medalu Prymasa Tysiąclecia (2001). Organizator i prezes Stowarzyszenia "Pospolite Ruszenie" dla Ochrony Tradycji Polskiej, redaktor naczelny miesięcznika kulturalno-społecznego "Tradycja". Członek Stowarzyszenia Tłumaczy Polskich i Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.