/> Chichot z piekła – Tradycja – The Tradition
Go to ...

Tradycja - The Tradition

Pismo - Forum światopoglądowe

Chichot z piekła


Było wiadomo, że w 1944 roku mocarstwa Zachodu nie sprzeciwią się temu, że wojska radzieckie, wkraczając w granice II Rzeczypospolitej, zawłaszczą jej terytorium. Rosja Stalina – licząc się z późniejszą zmianą takiego stanowiska – dokładała starań, aby przy okazji pochodu na Berlin podporządkować sobie na zawsze Polskę, bo ta wpadała jej w ręce bezbronna jak nigdy. Pozostawało tylko pomyśleć o takim wytłumaczeniu postępującej dominacji, które spotkałoby się z akceptacją rządów, a nade wszystko prasy i opinii publicznej krajów koalicji antyhitlerowskiej, do której Polska, bądź co bądź, ciągle należała. Dlatego – antycypując niejako postanowienia konferencji jałtańskiej (luty 1945) i poczdamskiej (lipiec-sierpień 1945) – think tanki Kremla (a może sam Stalin?) wymyśliły strategię, opartą na genialnym manewrze, oddania władzy w „wyzwalanej” Polsce jej żydowskim obywatelom (a także własnym tego pochodzenia i rdzennym Rosjanom), którzy przeżyli zagładę, ewakuując się w 1941 roku w ślad za armią radziecką w głąb Rosji.

Przez tereny II Rzeczypospolitej przetaczały się jeszcze największe armie świata, a już w ślad za nimi rozpoczynał się pierwszy akt oszukańczej inscenizacji moskiewskiej megaprodukcji  odgrywanej według dokładnie przemyślanego i precyzyjnie realizowanego scenariusza. W tkance polskiego społeczeństwa, osłabionego do granic fizycznej wytrzymałości wojną i prześladowaniami, liżącego rany, zagłodzonego i wymierającego na gruźlicę, zawszonego, zapluskwionego, a przede wszystkim pozbawionego tej odporności moralnej, którą potrafi wytworzyć jedynie elita[1] – pojawiły się niespodziewanie setki tysięcy aktorów i statystów grających Polaków. Wierni rozkazom ze Wschodu manifestowali obywatelską troskę o „lepsze jutro sprawiedliwej i postępowej Polski”. Jej granice miały być inne niż w 1939 roku, a orzeł przypominał gęś, jak go zresztą dość powszechnie zwano, zanim został w piastowskim kształcie godłem na drogę nowego państwowego bytu. Na widownię spektaklu Moskwa zapraszała cały świat, aby przekonać go o swych szlachetnych intencjach. Polacy budują sobie sami z woli większości demokratyczne państwo w strefie wpływów Związku Radzieckiego, związane z nim sojuszem. To, że w razie potrzeby przymierze owo mogło zmienić status pozornie niezależnego kraju w formę polskiej republiki radzieckiej obchodziło już tylko niepogodzonych ze stalinowskim dyktatem żołnierzy antysowieckiego powstania, których mordowano gromadnie za kulisami owego teatru w lasach i więziennych katowniach.

Widownia oklaskiwała praworządność „polskich” ludowych sądów przedstawianą przez radio i kroniki filmowe w pokazowych procesach „przywódców band oraz zdrajców narodu wysługujących się imperialistom”. W świat szedł bezustanny propagandowy przekaz o kolejnych sukcesach rządu złożonego z polskiej patriotycznej lewicy uzyskującego powszechne poparcie społeczeństwa. Amerykanie, Anglicy, Francuzi zafascynowani sowieckim komunizmem podziwiali „ojcowską surowość wodza narodów” Józefa Stalina, który pozwalał Polakom rządzić się tak, jak chce większość obywateli ludowego państwa.

Przez dwanaście lat (1944-1956) „między Odrą a Bugiem” rządziła grająca Polaków ponad stutysięczna masa moskiewskich namiestników narodowości – eufemistycznie mówiąc – internacjonalistycznej, obsadzona przez Reżysera w kluczowych rolach zarządzania pojałtańskim quasi-państwem, szczególnie w jego organach bezpieczeństwa, sądownictwie i wojsku. Ludzie ci, po przybraniu polskich nazwisk, pod ochroną trzech dywizji NKWD i miliona przemieszczających się tam i z powrotem odwodów armii radzieckiej mieli raz na zawsze zastąpić w narodzie polskim pragnienie wolności, tradycję i wszelką wolną myśl – ideologią walki klas i marksistowsko-leninowską doktryną społeczną takiego sposobu utrzymywania władzy, który odpowiadał komunistom. Wewnątrz owego państwa, oprócz wspomnianych wojsk mogli liczyć jedynie na wszelką swołocz wyrosłą i zahartowaną w latach hitlerowskiej okupacji, szmalcowników, współpracowników gestapo, pospolitych kryminalistów i zdegenerowanych kanalii, które w czasie wojny odbiły się od dna. Poparcie garstki niedobitków polskich komunistów po stalinowskiej czystce 1938 roku i tych, którzy z przypadku znaleźli się w szeregach komunistycznej krajowej partyzantki było niepewne, a  stosunek manifestował się wzajemnym podgryzaniem u  moskiewskich decydentów. Seria pokazowych procesów wytaczanych przez Żydów polskim komunistom oskarżonym o „nacjonalistyczne odchylenie” dowodzi, że gdyby nie zgon Stalina, główni aktorzy rozprawiliby się z formalnymi krajowymi sojusznikami.

Po śmierci Stalina, a szczególnie po XX zjeździe KPZR i słynnym referacie Chruszczowa do władzy w Polsce w większym niż dotychczas stopniu doszli jednak ci ostatni i wtedy znaczna część głównych aktorów inscenizacji „Ludowa Polska – marzenie patriotów” wyjechała z „tego kraju” głównie na Bliski Wschód. Pozostali dalej okupowali spektakularne rządowe chałtury, zadeklarowawszy wierność pierwszym sekretarzom. Niektórzy byli nie do ruszenia ze względu na swą użyteczność dla Moskwy. Kiedy ta w 1968 roku pokłóciła się z ojczyzną wszystkich Izraelitów, następnych kilkadziesiąt tysięcy byłych aktorów „przymusowo” opuściło niewdzięczną Ludową Polskę rozpraszając się po świecie. Ironią losu jest, że w tym samym czasie inni Polacy ryzykowali życiem wydostanie się z socjalistycznego raju, przepływając Bałtyk na kajakach, porywając samoloty LOT-u lub szarżując przez zieloną granicę. Aby dogodzić Moskwie – Wojciech Jaruzelski wyczyścił wojsko z kadry pochodzenia żydowskiego. Adam Michnik lansujący niegdyś hasło „odp… się od generała” dostrzegał pewnie w takim działaniu jedynie pragmatyczne posłuszeństwo wobec władzy, a nie nacjonalizm.

Widzowie stracili zainteresowanie inscenizacją i można by powiedzieć, że spektakl się na tym skończył, ale nie byłaby to prawda.

Funkcjonariusze bezpieczeństwa przy zmianie systemu albo przenoszą się na ławeczkę „under the great chestnut-tree”[2], albo wyjeżdżają z kraju, giną w przypadkowych kolizjach na drogach, wypadają z okien lub umierają w przedwczesnych zawałach. Jest to ryzyko zawodu zastrzeżone w niepisanym kontrakcie w państwach całego świata. Ich miejsce zajmują inni, gotowi zagrać najohydniejszą chociażby rolę w kolejnym dramacie. W sumie – mimo gadaniny demonizującej rolę takich służb – o wiele łatwiej jest się z nimi rozprawić niż na przykład z demiurgami kultury.

Ta, raz przejęta, jest niby nierozpoznane do końca wirusy, które – usadowiwszy się w mózgu,  w centralnym systemie nerwowym i narządach produkujących hormony – zarządzają świadomością organizmu. Zainfekowana nimi osoba, społeczeństwo, naród, a nawet ludzkość – mogą sobie nie zdawać sprawy z zagrożenia oraz nie rozpoznawać objawów choroby.  Tymczasem w Polsce, począwszy od roku 1944, podobna liczba moskiewskich namiestników pochodzenia żydowskiego, jak ta oddelegowana do resortów siłowych i gospodarki – została  wytypowana do wypełniania roli decydentów, urzędników, twórców i autorytetów kultury. To oni wytyczali kierunek, którym miała podążać świadomość Polaków. Była oczywiście cenzura, ale jeszcze silniej działał kanał powodzenia i niełaski. W literaturze już bardzo wcześnie zrozumiano, że aby być wydawanym, a do tego jeszcze w wielkich nakładach – trzeba piętnować lub ośmieszać Polaków, a gloryfikować tzw. lewicowość ze szczególnym uwzględnieniem narracji historycznie użytecznej dla narodu żydowskiego. Autorytety rodziły autorytety. W rezultacie ani transformacja ustrojowa 1989 roku, ani okres III Rzeczypospolitej, ani nawet zapewnienie sobie przez Prawo i Sprawiedliwość większości parlamentarnej i rządy tego ugrupowania pod kierownictwem pani Beaty Szydło i obecnie pana Mateusza Morawieckiego nie przerwały presji wytyczonej w sztuce i informacji w latach 1944-56. Mimo zawiadywania państwową telewizją i radiem oraz zaangażowanej działalności takich organów prasowych, jak agendy Gazety Polskiej, Sieci i Do Rzeczy, oraz mimo zrzeszających masy zwolenników radia, telewizji i prasy organizowanych przez ojca Tadeusza Rydzyka.

Inscenizacja moskiewskiej megaprodukcji trwa nadal. I  niezmiennie chodzi  w niej o władzę i pieniądze Z piekła, w którym niewątpliwie smaży się „Chorąży Pokoju”, dobiega od czasu do czasu chichot Józefa Wisarionowicza!

Nic nie pomogą spazmatyczne posunięcia naszego rządu – operacje strategiczne ministra Piotra Glińskiego w postaci zakupu kolekcji narodowej, przejmowania muzeów oraz promocji polskości na billboardach i morzach świata. Katolickie Wydawnictwo „Znak” będzie dalej promowało Jana Tomasza Grossa i innych piewców żydowskiej krzywdy z rąk Polaków.  Pupile Wydawnictwa Literackiego (patrz Olga Tokarczuk) będą wygłaszać pożądane dla starego układu oświadczenia o wadach Polaków. Większość innych wydawnictw, teatrów, stacji telewizyjnych oraz radiowych, a także wielkonakładowej prasy będzie angażowała różnorakie talenty wedle wspomnianego scenariusza, służąc w mniej lub bardziej zakamuflowanej, choć zmienionej i unowocześnionej formie podstawowemu celowi, którym jest finansowe wywłaszczenie Polski oraz przejęcie w niej władzy przez środowiska jawnie propagujące nienawiść do polskiej tradycji narodowej, w której poczesne miejsce zajmowało od zawsze chrześcijaństwo zespolone w szczególnie mocny i oryginalny sposób z cywilizacją łacińską.

A widownia tego nieskończonego, a tylko zawieszonego spektaklu zaczyna na nowo się zapełniać. Zamiast krajów koalicji antyhitlerowskiej zasiadają na niej aroganccy urzędnicy UE oraz „zaniepokojeni” posunięciami PiS-owskiego rządu senatorzy USA. I co wymyślą politycy? Czy zamiast referendum „3 x TAK” przedstawią nam „3 x NIE”?

Ktoś powie, że wieszczę kolejną katastrofę. Otóż nie! Ale nadzieja nie jest bynajmniej w działaniach tego czy innego rządu, tylko w masowym propolskim wysiłku wybitnych osobowości, które robią swoje poza polityką centralną. W dzielnych dziennikarzach wypruwających sobie żyły organizowaniem kolejnych mediów naświetlających polskie racje, w Internecie i wydawcach ryzykujących własne pieniądze, aby do czytelników docierały wysokiej jakości dzieła autentycznie oddające rzeczywistość i prawdę, której nie wolno zakłamać. W końcu w twórcach, którzy przestaną pisać, komponować i działać wyłącznie w celu osiągnięcia popularności i sławy (wedle wypróbowanego wzorca przetrwałego ponad pół wieku), a także zrozumieją, że dzieło literackie może wprawdzie powstawać dla pokrzepienia serc, ale nie może być bezdusznym produkcyjniakiem czy naiwną propagandą czegokolwiek. Dzięki nim młode pokolenia Polaków pojmą, że ich rodzice czerpali często z zatrutych studzien, bo przekazywano im historię służącą racjom aktorów i statystów niezakończonej moskiewskiej inscenizacji z lat 1944-56.

Niech dusze pomordowanych za jej kulisami Żołnierzy Wyklętych i  niezłomnych twórców pokroju Antoniego Gołubiewa i Zbigniewa Herberta oraz tych, którzy zamiast poddać się cenzurze i pożądanemu opluwaniu Polski –  angażowali się w podziemiu niepodległościowym lub woleli szukać wolności na własną rękę – sprawią, że otrząśniemy się z chochołowego tańca, w którym błąka się jakaś część naszych braci i sióstr omamiona pozornie słusznie brzmiącymi frazesami tamtego spektaklu.

Ale do tego – przepraszam – trzeba jaj, a nie podskakiwania po to, aby po otrzymaniu klapsa przewrócić się na plecki i pokazując bezbronny brzuszek, przebierać łapkami. Atuty są w naszych, polskich rękach. Dlaczego nasi przywódcy nie wykładają ich na stół?

_____________________________________________________________

[1] Tak, elity, bo tę w większości wymordowano, a nielicznych pozostałych jej członków stłamszono, pozbawiono wpływu lub kupiono. Mieli ją zastąpić (i nadal zastępują!) tacy twórcy jak  Julian Przyboś, Stanisław Lem, Jarosław Iwaszkiewicz, Maria Dąbrowska, Julian Tuwim i inni, którzy za wyjątkiem Antoniego Gołubiewa –  „ściskali ręce oprawców jeszcze mokre od krwi ofiar”(B. Urbankowski, Czerwona msza), pisali bałwochwalcze utwory na cześć Wielkiego Reżysera albo rezolucje żądające kary śmierci dla oskarżonych o knucie przeciw Ludowej Polsce, jak  w liście 53 członków krakowskiego oddziału Związku Literatów Polskich, podpisanym między innymi przez Wisławę Szymborską.

[2] George Orwell, 1984. Jak pamiętamy, funkcjonariusze, którzy stracili zaufanie Wielkiego Brata po przyznaniu się do winy oczekiwali na jego łaskę lub niełaskę na ławeczce pod kasztanem.

O autorze: Jerzy Terpiłowski

Polski pisarz, eseista, dramaturg, tłumacz. Laureat Nagrody Ministra Kultury (2004) oraz Medalu Prymasa Tysiąclecia (2001). Organizator i prezes Stowarzyszenia "Pospolite Ruszenie" dla Ochrony Tradycji Polskiej, redaktor naczelny miesięcznika kulturalno-społecznego "Tradycja". Członek Stowarzyszenia Tłumaczy Polskich i Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.